Wczoraj po długiej sjeście zawlekliśmy swoje zmęczone ciała po raz ostatni do Holywood Studios. Dałam się jednak namówić na podróż windą w Tower of Terror, jednej z największych atrakcji tego parku:
Atrakcja stylizowana jest na nieco straszny i opuszczony hotel, w którym grasują duchy. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęć w środku, byłam zbyt zestresowana tym co mnie czeka, bo dbałość o detal była powalająca: scenografia, rekwizyty, bomba! Goście wchodzą do windy, która zabiera ich w inny wymiar tzw. Twillight Zone. Powiedziano mi, że windę spuszczają tylko raz, okazało się, że winda spadała i podjeżdżała w górę kilka razy. Nie było to fajne, przy trzecim spadzie poczułam mrowienie w przedramionach, nieomylny znak nadchodzącej choroby morskiej. Na szczęście 'zabawa' szybko się skończyła. To jedyna atrakcja na którą nie wybrałabym się drugi raz. Wszystkie inne, a niektóre były bardzo emocjonujące mogę zdecydowanie polecić. Ale mimo wszystko jestem z siebie dumna, że się odważyłam.
Zabawy z wrzecionem nie zawsze dobrze się kończą:
To ta Pani co załatwiła śpiącą królewnę. :)))
Zjedliśmy kolację w dzielnicy Muppetów i Gwiezdnych Wojen:
Deser męża:
Ostatnią atrakcją była kolejna jazda symulatorem 'Gwiezdne wojny', mają tam 54 różne scenariusze więc za każdym razem jest inaczej i dlatego postanowiliśmy wrócić.
I już na sam koniec wieczoru, kolejny show. Tym razem 'Fantasmic' gra wody, świateł, efektów specjalnych, aktorzy i filmy. Powiem szczerze, że to już trzeci wieczorny show i byłam już chyba nieco zblazowana ale generalnie kolejny show wart polecenia. Problem? Bardzo długo trwa zanim wreszcie opuści się amfiteatr:
Te obrazy były wyświetlane na specjalnych wachlarzach rozpylonej wody:
I na tym kończy się nasza wizyta w Orlando. Żal wracać do domu, naprawdę. Aczkolwiek podobno w Europie pogoda się poprawiła.
Zaraz jedziemy na lotnisko, pewnie jeszcze jakieś ostatnie zakupy oraz lancz. W Londynie lądujemy jutro rano o 6:35 (to tak jakby o pierwszej w nocy tutejszego czasu). Coś czuję, że będziemy mieć większy problem z aklimatyzacją czasową. Nie damy chyba rady dotrwać aż do wieczora bez spania.
To ostatni post stąd ale oczywiście nie ostatni z tej podróży. Mam dla Was zdjęcia z naszego obcowania ze zwierzakami w Seaworld no i oczywiście całą garść wskazówek organizacyjnych.
Gosia, dzięki za tyle szczegółowych wpisów! wszystko chłonęłam, wszystko baaaardzo ciekawe i zupełnie nowe dla mnie, no, ale ja światowa nie jestem :P
ReplyDeleteDobrego lotu do domu!
Nadrobiłam relację w końcu. Świetna! Pewnie już po locie, także w miarę bezbolesnego adaptowania się do strefy czasowej :)
ReplyDeleteDziękuję, Pimposhko, że zabrałaś nas ze sobą :-) Dzięki Tobie zobaczyłam więcej niż z pewnością będzie mi dane do końca życia na własne oczy zobaczyć.
ReplyDeleteA teraz szybkiego i bezbolesnego powrotu do rzeczywistości Tobie i Twojemu mężowi życzę :-)
Gosiu!Jak po podrozy- odespalas i zaklimatyzowalas sie na nowo w domu? teraz nadrabiam zaleglosci i ogladam wszystkie fotki tutaj. nie powiem- robi to niesamowite wrazenie. Pozdrowienia dla Was ze slonecznej wyspy.
ReplyDeletePaula
Jestem ciekawa tego postu organizacyjnego - mam florydę w planach podróżniczych, tylko niech nam Maja trochę podrośnie by miała z tego wyjazdu wielką frajdę.
ReplyDelete