Po pierwsze to w sobotę wieczorem wybraliśmy się na dizajnerskie zakupy. Faktycznie ceny niższe o ok 30% niż w Anglii. Kupiłam kilka bieliźnianych drobiazgów w Victoria's Secret, nową skórzaną torbę Fosil oraz dzianinową sukienkę. I z tej sukienki jestem najbardziej dumna. Wypatrzyłam ją w jakimś potwornie drogim sklepie, marki mi nie znanej. Wisiała sobie jedna jedyna na wieszaku za $69, najtańszym w tym sklepie. Przymierzyłam, moja! Ale oddałam. Po zakupach postanowiłam po nią wrócić/ Okazało się, że tak naprawdę kosztowała $40!!!! I to w dodatku 100% wełna. Ah jaka byłam ucieszona. Być może uda mi się pokazać zdjęcia ale to za jakiś czas no bo wełny na siebie nie ubiorę przy 30 stopniach.
W niedzielę rano pojechałam na dwie ostatnie sesje konferencji. Spotkałam przy okazji kolegę po fachu z Polski. Ucieszyłam się ogromnie, okazało się, że pamięta mnie on z konferencji w Szwajcarii w zeszłym roku. I bardzo byłam dumna, że ktoś w moim wieku z mojego kraju również dostał się na konferencję. Ale muszę powiedzieć, bez żadnej zgryźliwości, że jego prezentacja poziomem odpowiadała mojemu licencjatowi :(. Muszę przyznać, że byłam trochę rozczarowana.
Po konferencji spakowaliśmy się i udaliśmy się autem w kierunku Disnelandu, zaledwie 20 minut jazdy od naszego pierwszego hotelu. Samochód mamy zaparkowany zaraz koło naszego budynku i nareszcie nie ruszamy go aż do momentu jak będzie trzeba jechać na lotnisko, w piątek.
Ojej, za 15 minut zaczyna się ostatni w historii odcinek serialu Dr House. W Europie nie będę mogła go legalnie obejrzeć przez najbliższe kilka miesięcy więc na razie wstawiam tylko zdjęcia:
Nasz nowy hotel, tzw. kurort o średnim standardzie:
Są to fani Fruit Ninja? Fruit Ninja na dużym ekranie:
Down Town Disney to dzielnica sklepów i restauracji. Jest też specjalny, stacjonarny teatr Cirque de Soleil. Jesteśmy wielkimi fanami ale niestety nie mamy biletów, bo cyrk akurat jest na urlopie:
W Disneylandzie zawsze są Święta:
Trochę sztuki:
Ten niebieski facet zrobił mi zdjęcię, to ja jemu też:
Nie mieli mojego rozmiaru:
Marzenie każdej dziewczynki 'Princess makeover':
Od tej pani jabłuszka bym nie kupiła:
Teatr Cirque de Soleil:
Mac & cheese z homarem w House of Blues:
A wieczorem the Magic Kingdom:
W oczekiwaniu na paradę:
I na sam koniec iluminacja na pałacu z fajerwerkami:
A dziś spędziliśmy cały dzień w parku Epcot. Ah ile mam do opowiadania, ale to już jutro, jeśli tylko mi się uda.
Bajecznie :-)
ReplyDeletePiękne zdjęcia.
Pozdrawiam serdecznie.
P.s.
O zazdrości dzisiaj nie piszę :-)) bo też chciałabym kiedyś tam być :-))
...widze podobienstwa z naszym Disneylandem ;)
ReplyDelete..zamek chyba ten sam ...tylko u nas zmieniaja dekoracje swiateczne ;)
...a czy pojazdy w paradzie pachnialy?...to znaczy,czy wydzielaly sie zapachy kwiatowe?
..pozdrawiam i czekam na ciag dalszy :)
Gosiu w koncu tu do Ciebie trafilam. Super uplywa Ci pobyt w Stanach. Pewnie ciezko Wam bedzie wrocic do domu, no ale w koncu co dom to dom.
ReplyDeletePozdrawiam Was serdecznie
usciski
Paula
Dzięki Pimposhko za cynk o Harrym Potterze :)
ReplyDeleteCzytając Twoją relacje jestem w szoku, że na tej florydzie tyle parków rozrywki się znajduje, różnorakie wrażenia - niesamowite.
Co do bazy hotelowej to ten obecny hotel który teraz prezentujesz bardziej mi się podoba jeżeli chodzi o wystrój wnętrza.
A disneyland - niezwykły, chyba na każdym robi wrażenie czy jest się dużym czy małym.