Monday 21 May 2012

Zmęczeni

Wczorajszy dzień dał się nam we znaki. O 8:30 rano już byłam na konferencji a o 21:30 oglądałam świetlną paradę w Disney Magic Kingdom. Do hotelu wróciliśmy nieziemsko zmęczeni. Ale od początku.

Po pierwsze to w sobotę wieczorem wybraliśmy się na dizajnerskie zakupy. Faktycznie ceny niższe o ok 30% niż w Anglii. Kupiłam kilka bieliźnianych drobiazgów w Victoria's Secret, nową skórzaną torbę Fosil oraz dzianinową sukienkę. I z tej sukienki jestem najbardziej dumna. Wypatrzyłam ją w jakimś potwornie drogim sklepie, marki mi nie znanej. Wisiała sobie jedna jedyna na wieszaku za $69, najtańszym w tym sklepie. Przymierzyłam, moja! Ale oddałam. Po zakupach postanowiłam po nią wrócić/ Okazało się, że tak naprawdę kosztowała $40!!!! I to w dodatku 100% wełna. Ah jaka byłam ucieszona. Być może uda mi się pokazać zdjęcia ale to za jakiś czas no bo wełny na siebie nie ubiorę przy 30 stopniach.

W niedzielę rano pojechałam na dwie ostatnie sesje konferencji. Spotkałam przy okazji kolegę po fachu z Polski. Ucieszyłam się ogromnie, okazało się, że pamięta mnie on z konferencji w Szwajcarii w zeszłym roku. I bardzo byłam dumna, że ktoś w moim wieku z mojego kraju również dostał się na konferencję. Ale muszę powiedzieć, bez żadnej zgryźliwości, że jego prezentacja poziomem odpowiadała mojemu licencjatowi :(. Muszę przyznać, że byłam trochę rozczarowana.

Po konferencji spakowaliśmy się i udaliśmy się autem w kierunku Disnelandu, zaledwie 20 minut jazdy od naszego pierwszego hotelu. Samochód mamy zaparkowany zaraz koło naszego budynku i nareszcie nie ruszamy go aż do momentu jak będzie trzeba jechać na lotnisko, w piątek.

Ojej, za 15 minut zaczyna się ostatni w historii odcinek serialu Dr House. W Europie nie będę mogła go legalnie obejrzeć przez najbliższe kilka miesięcy więc na razie wstawiam tylko zdjęcia:

Nasz nowy hotel, tzw. kurort o średnim standardzie:






Są to fani Fruit Ninja? Fruit Ninja na dużym ekranie:


Down Town Disney to dzielnica sklepów i restauracji. Jest też specjalny, stacjonarny teatr Cirque de Soleil. Jesteśmy wielkimi fanami ale niestety nie mamy biletów, bo cyrk akurat jest na urlopie: 



W Disneylandzie zawsze są Święta: 





Trochę sztuki:







Ten niebieski facet zrobił mi zdjęcię, to ja jemu też:



Nie mieli mojego rozmiaru:


Marzenie każdej dziewczynki 'Princess makeover':


Od tej pani jabłuszka bym nie kupiła:


Teatr Cirque de Soleil:




Mac & cheese z homarem w House of Blues:


A wieczorem the Magic Kingdom:


W oczekiwaniu na paradę:









I na sam koniec iluminacja na pałacu z fajerwerkami:








A dziś spędziliśmy cały dzień w parku Epcot. Ah ile mam do opowiadania, ale to już jutro, jeśli tylko mi się uda. 

4 comments:

  1. Bajecznie :-)
    Piękne zdjęcia.
    Pozdrawiam serdecznie.

    P.s.
    O zazdrości dzisiaj nie piszę :-)) bo też chciałabym kiedyś tam być :-))

    ReplyDelete
  2. ...widze podobienstwa z naszym Disneylandem ;)
    ..zamek chyba ten sam ...tylko u nas zmieniaja dekoracje swiateczne ;)
    ...a czy pojazdy w paradzie pachnialy?...to znaczy,czy wydzielaly sie zapachy kwiatowe?
    ..pozdrawiam i czekam na ciag dalszy :)

    ReplyDelete
  3. Gosiu w koncu tu do Ciebie trafilam. Super uplywa Ci pobyt w Stanach. Pewnie ciezko Wam bedzie wrocic do domu, no ale w koncu co dom to dom.
    Pozdrawiam Was serdecznie
    usciski
    Paula

    ReplyDelete
  4. Dzięki Pimposhko za cynk o Harrym Potterze :)
    Czytając Twoją relacje jestem w szoku, że na tej florydzie tyle parków rozrywki się znajduje, różnorakie wrażenia - niesamowite.
    Co do bazy hotelowej to ten obecny hotel który teraz prezentujesz bardziej mi się podoba jeżeli chodzi o wystrój wnętrza.
    A disneyland - niezwykły, chyba na każdym robi wrażenie czy jest się dużym czy małym.

    ReplyDelete